-->

poniedziałek, 9 lipca 2012

Jakby tu zaszyć się w kuchni

Każdy z nas gotuje z innego powodu. Jednych wizja robienia kolejnego dania wkurza, drudzy się przy "garach" relaksują. Ja gotując staram się wkładać w to całe serce choć niekiedy, kiedy nie mam humoru zdaża  mi się zrobić coś raz dwa byleby tylko było.
Na weekend zaplanowane mam czasochłonne nadziewane skrzydełka, czyli co najmniej dwie godziny siedzenia w kuchni i skrobania po kurzych kościach. 

Tym sposobem unikam przebywania w jednym pomieszczeniu z moją jakże przesympatyczną teściową.


NADZIEWANE SKRZYDEŁKA KURCZAKA

14 skrzydełek
400 g mięsa mielonego ( wiadomo, że własnej roboty)
pietruszka
2 średniej wielkości cebule
sól, pierz, słodka papryka
173 kg motywacji do filetowania skrzydełek lub teściowa w domu :)


Zaczynam od filetowania skrzydełek. Pamiętam do tej pory jak robiłam to po raz pierwszy - wszystko się ślizgało i wylatywało z rąk, a usunięcie kości zajmowało mi pół godziny. Zresztą i tak zrobiłam to źle, gdyż odcięłam skórę nie z tej strony i po wyjęciu wszystkich kostek nagle ni stąd ni zowąd lotka odpadła. Teraz jak to mówią bogatsza o to doświadczenie chwytam w rękę nożyczki kuchenne i odcinam powoli ścięgna i mięsko od pierwszej kości.Dobrze trzeba je naciągnąć aby móc dokładnie usunąć je w całości. Kiedy już  czuję, że mięsko jest luźne :)  - brzmi to tak jakbym mówiła o swym brzuszku - zeskrobuje je aż do następnych ścięgien. Wtedy znów nożyczki do ręki i tnę wszystko co nie nadaje się do usunięcia nożem. Uważam oczywiście na skórę, aby jej nie uszkodzić. Co prawda farsz nie wypadnie, ale powiedzcie moi drodzy jaka to będzie niespodziewanka, kiedy ze skrzydełka będzie wystawało nadzienie. Wykręcam obślizgłą kostkę i przechodzę do kolejnych. Maluch na szczęście nie przeszkadza, no cóż akurat tego dnia nie miałam 173 kg motywacji więc rozumiecie sami. Po dziesiątym skrzydełku już mi się nie chce. Jestem już od dłuższego czasu sama w domu i jedyne o czym marzę to wyjście z tych czterech ścian. Skrzydełka w końcu nie są  z zająca więc nie uciekną - skończę później.

Szybki prysznic, ciuchy buty, a skrzydełka jakoś dziwnie się do mnie uśmiechają. Nie mogę ich tak zostawić. Szpilki zrzucam z nóg i dalej do filetowania, oby tylko szybko skończyć. Cięcie, skrobanie, cięci, skrobanie,  przyprawienie i po 20 minutach już siedzę za kierownicą mojego Lambordżini. 

Dobrze jak mięso poleży w marynacie przez całą noc. Jednak tak jak w moim  wypadku dwe mu też nie zaszkodzą. Mąż wymyślił wyjazd nad morze, więc nadziewanie skrzydeł muszę zostawić na kolejny dzień.

Zmęczona ciężką pracą zabieram się za mielenie łopatki, siekanie pietruszki zerwanej z parapetu, krojenie cebuli. Wszystko razem doprawiam solą, pieprzem, papryką słodką i pakuję do wnętrza skrzydełek. Maluch w tym czasie siedzi dumnie na stole w kuchni i kibicuje Mamie. Nadziane kurze kończyny lądują w piekarniku nagrzanym do 150 stopni na około godzinę. Nakrywamy wszystko folią, żeby lotki się nie popaliły. Można zamiast tego poowijać same lotki, jednak ja nie polecam, gdyż odwijanie foli po upieczeniu zajmuje dużo czasu a przy tym można się nieźle poparzyć. Maluch z Tatą nakrywa do stołu i w końcu po powiedzmy dwóch dniach mozolnych przygotowań siadamy do stołu. Pracy mnóstwo ale jakże miło spędzony weekend w samotności nad kośćmi. Hm.... 









Nadziewane skrzydełka kurczaka






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz